mikolaj
Cytat do którego się odniosłem właśnie dotyczył tematu braku kultury. Dla mnie to ważny i zbyt mało prominentny temat w głównonurtowym politycznym dyskursie dotyczącym moderacji. Dlatego o tym wspomniałem. Nie napisałem nigdzie, że bigoteria nie była moderowana na Twitterze lepiej przed zakupieniem Twittera przez Muska – z całą pewnością była. Nie udowodnię ci, że twoje zgłoszenia były nieskuteczne, bo nie wiem co to były za posty które zgłosiłeś.
Wahałem się, czy wrzucić artykuł OKO.press z którego się o tym dowiedziałem, czy też niniejsze źródło pierwotne. W końcu zdecydowałem się na drugie, bo uznałem, że w przypadku kontrowersji lepiej cytować dosłownie.
Myślę, że jest praktycznie takie samo jak w przypadku Wyborcza Opinie i Forbes.com contributors. Niby publikowane na witrynie Polityki, ale z tylko minimalnym nadzorem ich redakcji.
Staraliśmy się dawać minimalną dawkę. Dawka, która była badana w 2023 r. w eksperymencie na śluzie, to było 40 mg. Międzyresortowy zespół, który decydował o tym, żeby w tym roku ten środek aplikować, zezwolił na 20 mg. Przez większość eksperymentu nie przekroczyliśmy 15 mg, dążąc do tego, żeby organizmy w jak najmniejszym stopniu odczuły stres, czy zostały w jakiś sposób przez nadtlenek wodoru dotknięte. Tyle wystarczyło do eliminacji złotej algi.
Tylko 20 mg wlali? Ale w stosunku do czego? Wypadałoby sprecyzować.
Faktycznie, mogłem zalinkować pełny artykuł, który przecież już się ukazał:
Na rządzonym przez poprzednich właścicieli Twitterze mem wklejony przez Muska w odpowiedzi Thierry’emu Bretonowi mógłby zostać usunięty - jako obelga.
Nie wierzę w to. Na Twitterze obrażanie innych jest integralną częścią kultury od kiedy pamiętam. Na Mastodonie tak samo. Moderacja jakości dyskursu w głównonurtowych mediach w formacie Twitterowym sprowadza się prawie tylko do moderowania przeciwko niektórym przekazom politycznym.
Wg badania z 2020 roku 18% postów na Twitterze dotyczących legislatorów jest niekulturalnych.
Niestety państwowy system szkolnictwa bardzo idzie w ilość i dąży do przepchanych 30-osobowych klas, a jak w szkole zrobią się małe klasy to się je łączy albo zamyka całą szkołę.
Może to naiwne pytanie, ale skoro o takich wątpliwych praktykach świat nauki wie, to studenci też pewnie wiedzą. Profesor, który je stosuje, wciąż będzie dla nich autorytetem?
Studentów nie bardzo to interesuje, bo sfera kształcenia i sfera badań nakładają się w zasadzie tylko w czasie realizacji prac magisterskich. Studenci często nie mają pojęcia o procedurach publikacji wyników badań, a przede wszystkim o skomplikowanych regułach ewaluacji. Dużo większy udział w badaniach i publikowaniu ich wyników mają doktoranci. I tu w przypadku naruszania norm etycznych szkody są największe. Tych młodych ludzi uczy się, że tego typu praktykami mogą coś osiągnąć. W ten sposób te nieetyczne postawy przekazywane są z pokolenia na pokolenie.
Zanim zacząłem chodzić na uczelnię też naiwnie myślałem, że studiowanie jest bliskie uczestniczeniu w działalności naukowej. Dopiero tam zorientowałem się, że studia to taka skrajnie wydłużona hierarchiczna szkoła zawodowa ustanowiona by wyrobić, głównie na papierze, instutycjonalizacyjne cele dla urzędników brukselskich, a faktyczna praktyka naukowa zaczyna się dopiero na etapie przewodu doktorskiego. Przy czym wiele, pewnie nawet większość, doktoratów w Polsce jest realizowanych tylko w celu uzyskania stopnia i nieraz nie jest potem nawet publikowanych. Przykład: nie jestem w stanie znaleźć w internecie pracy doktorskiej ministerki Agnieszki Dziemianowicz-Bąk.