Zwolennicy eko-żywności twardo stoją na stanowisku, że jedzenie ekologiczne*/organiczne/bio jest bardziej przyjazne dla środowiska naturalnego. W końcu jest ono „ekologiczne”.
A co, jeśli – w najlepszym wypadku – to nie jest takie oczywiste?
Szwedzki Urząd ds. Żywności opublikował kilka lat temu raport w kwestii wpływu eko-jedzenia na środowisko. Pierwsze, co się rzuca w oczy, to że nie da się powiedzieć jednoznacznie, czy jedzenie ekologiczne jest lepsze od konwencjonalnego. Znaczenie ma rodzaj żywności (o jaki dokładnie produkt chodzi) i to, jaki aspekt bierzemy pod uwagę. Spróbuję to krótko omówić. Pod względem wpływu na klimat oba rodzaje żywności mają podobny efekt – choć jest pewien haczyk, o tym za chwilę. Moim zdaniem to najważniejszy aspekt. Oczywiście takie rzeczy jak eko-toksyczność czy zakwaszenie gleby są istotne, ale to nie one mogą spowodować globalną katastrofę jeszcze za naszego życia. A ocieplenie klimatu może.
Również pod względem przenawożenia gleby, co było dla mnie zaskakujące, oba rodzaje rolnictwa wypadły podobnie. Natomiast pod względem zakwaszenia gleby, w większości przypadków, korzystniej wypadły produkty produkowane konwencjonalnie.
Jeśli chodzi o eko-toksyczność, to tu mamy przewagę rolnictwa ekologicznego. Przy tym trzeba brać pod uwagę, że w konwencjonalnym rolnictwie istnieje możliwość korzystania z odmian GMO, które pozwalają zmniejszać zużycie pestycydów (np. kukurydzy Bt). W przypadku upraw ekologicznych takiej możliwości nie ma. Więc nawet w tym przypadku, patrząc w szerszym kontekście, przewaga eko-rolnictwa nie jest jednoznaczna. W kwestii zużycia energii znowu mamy z grubsza remis.
Przy okazji warto też rozprawić się z mitem, że w ekologicznym rolnictwie nie stosuje się pestycydów – stosuje się. W tym stosuje się takie jak m.in. bardzo toksyczny siarczan miedzi. Wykorzystywane jest też wypalanie, które pomimo że „naturalne i niechemiczne”, to jest bardzo inwazyjnym sposobem usuwania chwastów.
Zostało nam wykorzystanie powierzchni ziemi. Niemal bez wyjątku na minus dla rolnictwa ekologicznego. Czemu tak jest? Ekologiczne rolnictwo jest mniej wydaje, co oznacza, że potrzeba zagospodarować więcej powierzchni, żeby uzyskać podobne plony.
Czemu to źle? Powierzchnia ziemi zagospodarowana na rolnictwo to teren wyrwany środowisku naturalnemu i zniszczony. Nawet w przypadku rolnictwa eko, bioróżnorodność jest znikoma na takim terenie i w jeśli chcemy mieć dziką przyrodę, to potrzebujemy jak najmniej powierzchni przeznaczać pod rolnictwo. Ważne jest też to, że tereny rolnicze to tereny, na których nie może rosnąć las, który może wyłapywać dwutlenek węgla i oddalać widmo katastrofy klimatycznej. Może to też oznaczać konieczność wycinania lasów pod pola uprawne. Z tego powodu, gdyby rolnictwo ekologicznie działało na taką skalę jak konwencjonalne, to mogłoby być gorsze dla klimatu. Dlatego napisałem, że i w kwestii klimatu jest haczyk.
Na pewno pojawi się zaraz komentarz, że to dotyczy sytuacji w Szwecji, a nie gdzie indziej. Powiedźmy, że tak jest tylko, co to za eko-rolnictwo, co akurat w Szwecji nie jest przyjazne środowisku? Niemniej sceptyków odsyłam do meta-analizy badań przeprowadzonych w Europie i opublikowanej w Environmental Research z bardzo zbieżnymi wnioskami do tego raportu.
Jeśli pozwolicie mi na dygresję, to napiszę, czemu uważam, że rolnictwo ekologiczne to ślepa uliczka. Po pierwsze eko-jedzenie to zabawa dla ludzi zamożnych, którzy chcą kupić sobie poczucie, że są „dobrzy dla środowiska”. Nawet gdyby rzeczywiście eko-rolnictwo coś zmieniało, to jego wpływ byłby znikomy, póki korzysta z niego kilka procent najbogatszych ludzi (w Europie około 6% rolnictwa jest eko). A większości z nas po prostu na to nie stać, a elita ze szlachetnymi intencjami nic nie zmieni.
Na pewno ktoś odpowie, że cena eko-żywności, to kwestia małego rozpowszechnienia rolnictwa ekologicznego, ale to nie tylko to. Rolnictwo ekologiczne jest mniej wydajne (o około 20%), a jego plony mniej trwałe. To znacznie podnosi koszt, niezależnie jak bardzo powszechne jest to rolnictwo i jak wysoki jest popyt.
Po drugie, rolnictwo ekologiczne jest antynaukowe, a nawet pseudonaukowe. To nie jest tak, że ktoś zastanawia się i bada, jakie zabiegi, nawozy i środki ochrony są najprzyjaźniejsze dla środowiska, krytycznie ocenia dowody i potem to implementuje na swojej eko-farmie. Już bardziej tak to działa w przypadku konwencjonalnego rolnictwa, na którym prawo wymaga stosowania określonych zabiegów i środków w celu ochrony środowiska.
Natomiast rolnictwo ekologiczne opiera się w dużej mierze na dogmatach (np. „naturalne jest zawsze lepsze”) i tradycji, a nie nauce. Stosuje się też w nim pseudonaukowe metody takie jak homeopatia. To z resztą wcale nie dziwi, jak zdamy sobie sprawę, że inicjatorem rolnictwa ekologicznego był Rudolf Steiner – ezoteryk, który wierzył w moc przybywającą z kosmosu na ziemię (serio, poczytacie o gościu) i nie podobały mu się nawozy azotowe (bo byłby „nienaturalne”).
Pozostaje jeszcze kwestia wpływu rolnictwa ekologicznego na zdrowie człowieka. Do tego tematu, nie przesadzając, próbuje podejść od kilku lat. Jest to niestety zagadnienie pełne pułapek – m.in. wiadomo, że osoby spożywające eko-żywność są bogatsze, lepiej wykształcone, mają większą świadomość żywieniową i bardziej dbają o zdrowie. To sprawia, że nie jest łatwo porównać ich do przeciętnego zjadacza konwencjonalnego chleba. Obiecuję, że kiedyś do tego wrócę 🙂
Podsumowując – rolnictwo ekologiczne, wbrew nazwie, nie jest bardziej ekologiczne niż rolnictwo konwencjonalne. Choć oczywiście w pewnych aspektach i w pewnych przypadkach może być korzystniejsze dla środowiska. I rzecz jasna nie oznacza to, że z rolnictwem konwencjonalnym wszystko jest idealnie i nic nie należałby zmienić.
- Używam terminu żywność/rolnictwo ekologiczne. Pomimo, że wiem, że ten termin jest nietrafiony. Niestety nie bardzo jest wybór – w prawodawstwie (polskim i europejskim) obowiązuje ten termin, obok określania organiczne. Określenie organiczne i bio, tym bardziej są mylące, bo niemal wszystko, co jemy jest organiczne (całe życie oparte jest na chemii organicznej) i jeszcze nigdy rolnictwo nie wyprodukowało czegoś, co nie jest biologiczne.
Z roślinami problem widzę nawet na skipach, one się nie sprzedają, dużej części polskich osób nie stać na kupowanie warzyw i owoców “bio/eko”.
Ale takim kurom myślę, że robi znaczącą różnicę czy żyją w klatce 0.5 m2, na ruszcie, gdzie ich rytm dobowy reguluje sztuczne oświetlenie czy jednak mogą sobie pobiegać na świeżym powietrzu.